Dawno temu…
pracowałam w studiu projektowym w Cartalia.com. Na półce z literaturą fachową znalazłam album z pięknymi rysunkami liści akantu, płatkami kwiatów i wzorów jak ze snu. William Morris? Hmm, nie znam. Kolorystyka była intrygująca: ciemne zielenie, niebieskości i różowości, pomarańcze.
Wzornictwo Morrisa stało się inspiracją dla całej serii produktów w Cartalii, więc przez wiele miesięcy mogłam podglądać prace projektantów, które potem szły do drukarni.
Minęło parę lat, nie pracuję już w Cartalii, zapomniałam o Morrisie.
Prawie jak u Królowej Elżbiety
Pod koniec wakacji poleciałam do przyjaciół do Birmingham w Anglii. Nie miałam żadnych planów, po prostu odpoczywać, cieszyć się końcem lata.
Pierwszy poranek był iście angielski. Krople deszczu na szybie, trawnik za oknem. Włączam laptopa, przeszukuję internet, szukam atrakcji w Birmingham, może wpadnie mi coś w oko?
ŁUP!
Wrzątek w sercu, brak tchu.
Chyba mam stan przedzawałowy!
Kilka dni przed moim przyjazdem otwarto wystawę Love is enough w Birmingham Gallery, która prezentowała prace Wiliama Morrisa! Widzieć oryginalne prace Morrisa to tak, jakby spacerować po prywatnych pokojach Królowej Elżbiety.
Jeszcze tylko jeden drobiazg: prace Morrisa zestawiono z wytworami Andy Warhola… Dobra, może być nawet z Michaelem Jacksonem, bylebym zobaczyła Morrisa!
Duma i uprzedzenie
Morris to sztuka. Warhol to nie sztuka, a ściema. Jak można zestawić obraz jednego z prerafaelitów i twórcy kolorowych obrazków? Święty Graal i gwiazda filmowa?
Uzbroiłam się w cierpliwość, patrzyłam tylko tam gdzie był Morris a Warhola omijałam.
Wchodzę obrotowymi drzwiami, półmrok sali wystawowej. Pierwszy widok na ścianie: nowoczesny rysunek kobiety, plama kolorów, szminka. A to Warhol… Wystarczy. Gdzie Morris? W prawo.
To było olśnienie i błysk!
Ściana. Na ścianie duży, brązowy prostokątny kloc z drewna. Jest na nim coś wyryte, linie układają się w znajomy motyw… akant. Znam go! To TEN akant! 20cm ode mnie jest drewniany stempel z drukarni Morris &CO! Ręce, ręce! Nu, nu! Nie dotykamy! Nie wolno dotykać eksponatów, nawet fotografować nie wolno! (dlatego zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony wystawy w Oxfordzie).
Potem kolejne oszołomienia. Arrasy. Sceny z legendy o Królu Arturze, święty Graal, aniołowie, blask zza krat. Kolczugę utkano tak, że jest wypukła i imituje kółeczka z metalu.
Następna sala. Wielka ściana, ciemne tapety, ornamenty, znam je, a właściwie myślałam, że znam. Dopiero widok matowego druku, detale widoczne z bliska robią naprawdę wielkie wrażenie.
A to jest praca Andy Warhola. Urocze kwiatki, prawda? Arrrtysta.
Idźmy dalej.
Widziałam ogromny próbnik tapet z wystawy światowej z 1862 roku, księgi zdobione ornamentami spod ręki Morrisa. Szkice, próbniki wzorków do produkcji w manufakturze z odręcznymi, pisanymi ołówkiem, notatkami. Widząc te skarby miałam zawroty głowy. Tereniu, mam globusa, moje krople!
Re-kreacja
W ostatniej sali rekreacja. Można wziąć kartki do kolorowania i porysować. Taki nowoczesny akcent wystawy, uczestniczyć w tworzeniu. Kreować z tego co już wykreowane. Tylko, że kartek z ornamentami Morrisa już nie było. Wszyskie już zamalowane. Dużo zostało z Liz Taylor, ale nie miałam ochoty kolorować jej oczu.
Nowoczesne ujęcie ornamentów prerafaelickich
Nie wiem ile czasu spędziłam na wystawie.
Zaszłam jeszcze do sklepiku z pamiątkami i miałam wielką chęć wydać parę funtów. Na Morrisa wydam, nie będę sknerą.
I znowu uderzenie w nos.
Krem do rąk w tubkach we wzorki Morrisa, kubek ze wzorkiem Morrisa, lusterko z kwiatkami Morrisa, t-shirt z jakimś tekstem Morrisa, magnes z Morrisem… Ależ płycizna projektowa! Morris na kremie? A gdzie papeterie, gdzie notesy, gdzie próbki papierów (kupiłabym za wielkie pieniądze coś oryginalnego, nawet 1x1cm!). Były parasole, ale wzór na tkaninie był najmniej morrisowy!
Ostatecznie kupiłam dwie kartki z arrasami o Świętym Gralu. No i ulotki i bilet z wystawy mam. To o wiele cenniejsze niż podkładka pod kubek z kwiatkiem Morrisa.
A teraz usiądź wygodnie i zobacz jak wyglądały przygotowania do wystawy Love is enough. Film z wystawy w Oxfordzie.
A na zakończenie kilka słów Williama Morrisa:
– produkcja w fabrykach jest poniżająca zarówno dla twórców jak i użytkowników
– przedmioty wykonywane ręcznie mają większą wartość niż przedmioty wykonane maszynowo
– industrializacja jest przyczyną wielu problemów społecznych w ówczesnej Anglii
William Morris – angielski artysta, rysownik, projektant tapet i tkanin, poeta, tłumacz. Żył i tworzył na przełomie XIX i XX wieku.
W jego pracowni ręcznie drukowano tapety, a w tkalni powstawały materiały do dekoracji domu, mebli. Do tego pisał poezję, był socjalistą i miał wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia na temat pracy i świata.
W artykule korzystałam ze zdjęć galerii Modern Art Oxford
https://www.modernartoxford.org.uk/event/love-is-enough-william-morris-andy-warhol-curated-by-jeremy-deller/
Najwspanialsze jest to, że Morris&Co nadal istnieje i ma się bardzo dobrze. Nadal stylistycznie tapety i tkaniny są Morrisowe. Bardzo lubię ich produkty głównie za kolor.
Co do samej wystawy, nie zaskoczyło mnie zestawienie z Andym Warholem, ale te kremiczki i kubeczki. Może na magnes bym się skusiła, ale krem do rąk i ani jednego notesu? Niepodobna…
Swoją drogą sama mam chrapkę na blogowy wpis o Morrisie ;)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Cieszę się, że znasz Morrisa :) No dobra, były malutkie, malusieńkie notesiki i kartki, a właściwie bileciki, ale asortyment mnie bardzo zawiódł…
O, to Ty też napisz o Morrisie, jestem pewna, że wyciągniesz bardzo ciekawe rzeczy z jego twórczości. Ja jestem tylko użytkownikiem i pochłaniaczem kształtów, a Ty będziesz umiała pokazać te obszary, które dla mnie są jeszcze nowe. Czekam na Twój artykuł! I daj znać gdy już będzie gotowy.
Aha. Ten wpis to początek, następne tematy mam wstępnie opracowane. Im dalej tym ciekawiej, prawda?
:)
PolubieniePolubienie